Jest Pan CEO i Co-founderem w Emiteo. Skąd wziął się pomysł na biznes związany z crowdfoundingiem?
Ten pomysł krystalizował się przez kilka lat. Kiedy dawno temu, jeszcze na studiach, mój kolega powiedział, że crowdfunding – choć chyba tak tego wtedy nie nazwał – będzie istotnym źródłem finansowania projektów, przyjąłem to z niedowierzaniem. Po latach moje myślenie zmieniły głównie dwa fakty. Po pierwsze, rozmowy ze znajomymi, którzy mieli potężną ekspozycję w jednym biznesie i żadnego dobrego sposobu na rozłożenie ryzyka albo potrzebowali mądrego zewnętrznego finansowania, a z różnych powodów np. VC nie było dla nich dobrą opcją. Po drugie, rażąca była dla mnie dysproporcja pomiędzy wielkością rynku crowdfundingu w WIelkiej Brytanii i w Polsce, nawet po uwzględnieniu oczywistych różnic w wielkości gospodarki. Ewidentnie mamy jeszcze olbrzymi obszar do zagospodarowania.
W oparciu o jaki model biznesowy działa Emiteo?
Naszym podstawowym źródłem przychodów jest prowizja od zebranych w emisji środków, ale pracujemy też jako firma konsultingowa – na etapie prekampanii i z klientami, którzy potrzebują wsparcia w pozyskaniu kapitału drogami innymi niż crowdfunding czy crowdlending.
A jak wyglądały Pana początki, jako foundera? Co Pana zaskoczyło najbardziej? Co sprawiło najwięcej trudności?
Emiteo to w tej chwili najważniejszy dla mnie projekt, ale firmy zakładam i prowadzę od dobrze ponad dekady. Przy moich pierwszych biznesach szybko zrozumiałem, że najważniejsze jest bardzo krytyczne podejście do swoich założeń i kalkulacji. Po etapie kreatywnym trzeba stać się swoim własnym “red team”: kimś, kto kwestionuje założenia i sprawdza, co wydarzy się w najgorszym możliwym wariancie. Uważam, że trzeba być optymistą, który jest przygotowany jak pesymista.
Jak wyglądało pozyskiwanie pierwszych klientów w Emiteo? Jak pozyskujecie ich obecnie?
W gronie founderów zrobiliśmy “listę życzeń” emitentów, których najbardziej chcieliśmy pozyskać – firm, którym z jednej strony crowdfunding udziałowy najbardziej pomógłby w planach rozwojowych, a z drugiej, ich silna społeczność zwiększy szanse powodzenia emisji i pomoże umieścić Emiteo na mapie polskiego crowdfundingu. Oczywiście pomogły tu też sieci kontaktów moje i moich wspólników. Dwie bardzo udane pierwsze emisje sprawiły, że zgłasza się do nas bardzo wielu chętnych emitentów – teraz najważniejsze jest dla nas wnikliwe due dilligence kandydatów. Naszym motto jest to, abyśmy emitowali tylko i wyłącznie przedsięwzięcia, w które sami byśmy zainwestowali. Uważamy, że to podejście sprawia, że znacząco zmniejszamy ryzyko dla wszystkich sympatyków finansowania tłumu.
Jak dużym zespołem zarządza Pan obecnie? Co jest największym wyzwaniem przy takiej liczbie pracowników?
W tej chwili jest nas kilkanaście osób, w różnych miejscach Polski. Zdalną współpracę w trzecim roku pandemii mamy już ogarniętą, choć bardzo też potrzebowaliśmy pierwszego “fizycznego” zjazdu wszystkich naszych pracowników i współpracowników. Jesteśmy sprawnym, ale wciąż niewielkim zespołem, więc potencjalnie największym ryzykiem jest dla nas utknięcie w czasochłonnych zadaniach, które nie przekładają się bezpośrednio na wynik. Dlatego kluczowe jest dla nas codziennie – a nawet po kilka razy dziennie – aktualizować priorytety: szybko wykonywać to, co w danej chwili najważniejsze, nie rezygnując z konsekwentnej realizacji długofalowych projektów.
Jakich narzędzi używa Pan na co dzień do usprawnienia pracy/przepływu informacji, w zespole?
Nie powiem tu nic nowego: podstawa to stały kontakt i śledzenie postępów realizacji projektów. Robimy trzy krótkie spotkania każdego dnia, żeby omówić, co jest do zrobienia, skonsultować się wzajemnie i sprawdzić, co udało się zamknąć. Pomaga nam w tym połączenie Trello i Slacka: w każdym momencie możemy sprawdzić, co dzieje się z konkretnym zadaniem, i wymienić się uwagami czy plikami. Podstawowym narzędziem jest też dla nas Figma, gdzie prototypujemy landingi emisji i wszelkie inne materiały wizualne.
Co Pana zdaniem jest istotne, aby stworzyć skuteczną kampanię crowdfoundingową?
To temat na osobną rozmowę, ale w największym skrócie wymieniłbym trzy rzeczy. Po pierwsze, trzeba zidentyfikować społeczność, dla której “temat” danej emisji jest istotny, i utrafić z komunikacją do niej. Po drugie, myśleć o crowdfundingu długofalowo, w perspektywie kilku rund – co oznacza między innymi realistyczne cele i racjonalną wycenę spółki. Po trzecie, konieczne jest zaangażowanie founderów danej spółki. Po prostu finansowania społecznościowego nie da się outsource’ować, inwestorzy oczekują możliwości bezpośredniego kontaktu z tymi, którzy pilotują dany biznes.
Jakie plany na najbliższa przyszłość ma Emiteo?
Pracujemy nad kilkoma emisjami na różnych etapach zaawansowania, część z nich ogłosiliśmy już jako prekampanie na naszej stronie. Dosłownie na dniach ogłosimy kolejną, i jesteśmy przekonani, że zrobi trochę szumu. Rozwijamy też projekty rozszerzenia naszego zakresu działalności, ale za wcześnie, by dzielić się szczegółami.
A jak radzi Pan sobie ze stresem w obecnych czasach?
Bardzo dbam o to, żeby rozdzielić światy mojego życia osobistego i mojej pracy, więc naturalnym źródłem wytchnienia jest dla mnie właśnie rodzina. Akumulatory bardzo skutecznie ładują mi też podróże, zwłaszcza takie poza moją strefę komfortu. Na przykład dosłownie parę tygodni temu wróciłem z krótkiego, ale intensywnego wypadu na Spitsbergen. Mam ten komfort, że Emiteo jest już dobrze naoliwionym mechanizmem; wiem, że mogę spokojnie się na czas takiego wyjazdu wyłączyć, a rzeczy będą szły właściwym biegiem.